poniedziałek, 30 maja 2016

Projekt denko - maj.

Cześć :)

Dopiero co można było zacząć śpiewać "bo wreszcie przyszedł maj (...)", a już miesiąc ten nieuchronnie nas opuszcza. Nawet nie wiem kiedy to przeleciało, ale wiele osób - zwłaszcza tych młodszych - już zaciera ręce na myśl o zbliżających się wakacjach. Moja Mamcia tak ostatnio przeleciała przez nadchodzące święta, że w okamgnieniu znalazła się w 2017 roku... Czas mógłby jednak nieco zwolnić, gdyż człowiek tonie... tonie w nadmiarze kosmetyków i musi mieć je kiedy zużyć :D Z jakimi zatem produktami przyszło mi się pożegnać w tym miesiącu? Zapraszam do dalszej części wpisu :)


  • Balea, tonik bezalkoholowy do skóry suchej i wrażliwej - pojemność: 200 ml. O tym produkcie pisałam tutaj;
  • Mitia, mleczko pod prysznic "papaya in palm milk" - pojemność: 400 ml. Produkt ten był bohaterem tego wpisu;
  • Babydream, oliwka pielęgnacyjna - pojemność: 250 ml. Zainteresowanych jej działaniem zapraszam do recenzji;
  • Lirene, proVitaD, ultra aktywny krem regenerujący z wit. Dpro na noc - pojemność: 50 ml. Krem o dość treściwej i jedwabistej konsystencji, który szybko się wchłaniał, ale na mojej cerze pozostawił świecącą się warstwę. Początkowo spowodował delikatne zapychanie, ale skóra dość szybko się przyzwyczaiła. Niestety nie zauważyłam większego działania aniżeli zwykłe nawilżenie;
  • Nivea, krem uniwersalny - pojemność: 50 ml. Zdziwieni?


  • Colgate, Triple Action, pasta do zębów - pojemność: 125 ml. Kolejna zużyta tubka tej wersji. Dobrze oczyszcza zęby a miętowy smak odświeża oddech. Nie pozostawia nieprzyjemnego nalotu;
  • Colgate, Max White, pasta do zębów - pojemność: 75 ml. Wersja, która miała rozjaśnić zęby w 5 dni. Taaa... Przemilczę już fakt, że nie dała żadnego efektu wybielającego. Nie mogę jednak pominąć kwestii, że dawała bardzo mało piany, a przy tym była tak rozwodniona, że dosłownie cała byłam nią umorusana. Przez to pasta okazała się bardzo niewydajna. Wprawdzie miała mocno miętowy smak, ale z czasem zaczynało się odczuwać nieprzyjemny posmak;
  • Yoderma Paris, "Adriana". Mała próbka w sam raz do torebki czy podręcznej kosmetyczki. Zapach kobiecy, aczkolwiek dla mnie zbyt mocny i intensywny;
  • Luksja, kremowe mydło nawilżające - gramatura: 100 g. Po raz kolejny odsyłam Was do osobnej notki;
  • Wibo, Wow sand effect, lakier do paznokci - pojemność: 8,5 ml. Lakier imitujący efekt matowego piasku i rzeczywiście spełniał się w tej roli. Jednak z małym zastrzeżeniem... Najlepszy efekt widoczny był przy jednej warstwie, ale wówczas produkt bardzo szybko zaczynał się ścierać i odpryskiwać. Przy dwóch warstwach trwałość była lepsza, ale powłoka była na tyle gruba, że wrażenie piasku było ledwo wyczuwalne.
Jak widzicie, majowe denko jest bardzo skromne. Niemniej jednak liczy się każdy produkt, a zwłaszcza ten, który nie zagości ponownie w kosmetyczce. Dzięki temu spokojnie można wziąć się za zapasy i szukanie nowych perełek :) Napiszcie jak Wam upłynęło majowe zużywanie kosmetyków i czy znacie moich pustaków :)

Iwona

piątek, 27 maja 2016

Batony Raw Energy.

Witajcie :)

Pora na drugą porcję słodkości otrzymanych od firmy Bombus natural energy. Po omówieniu serii Slim Snack, dzisiaj na tapetę wezmę trzy produkty z linii Raw Energy. Tak jak poprzednio, najpierw przedstawię składy a później zbiorcze porównanie. Zainteresowanych zapraszam dalej :)

Jabłko & cynamon


daktyle (64%), jabłka (35%), cynamon (1%)

Morela & nerkowce

daktyle (42%), orzechy nerkowca (33%), morele (25%)

Marakuja & kokos


daktyle (68%), kokos (27%), sok zagęszczony z marakui (5%)

Moja opinia:
Każdy z batonów z serii "Raw Energy" znajduje się w opakowaniu o innym kolorze. Wszystkie są bardzo przyjemne dla oka. Szata graficzna odzwierciedla składniki użyte w poszczególnych wersjach.
Produkty nie zawierają glutenu, konserwantów, soi, mleka oraz dodatkowego cukru.
Są odpowiednie dla osób będących na diecie wegańskiej.
Wersja "jabłko i cynamon" jest jednolita natomiast pozostałe dwa batony mają wyraźnie widoczne i wyczuwalne orzechy oraz wiórki kokosowe. Podczas jedzenia przyjemnie chrupią.
Batony jabłkowy oraz z nerkowcami mają kleistą/lepką konsystencję przypominającą plastelinę. Sprawiły trudność podczas wyjmowania z opakowania, gdyż się do niego przykleiły. Podczas przeżuwania również w większym stopniu przypominają wszelkie ciągutki. Opcja z kokosem jest natomiast zbita i twarda. 
Zapach i smak wersji "jabłko & cynamon" przypomina delikatną szarlotkę. Jest słodki, ale przy tym nie nużący. Sama przyprawa nie została przeze mnie szczególnie wyczuta. Baton zamknięty w różowym opakowaniu to kokos w czystej postaci. Od razu nasuwają mi się skojarzenia ze świątecznymi kokosankami. Dla takiego kokosożercy jakim jestem jest to raj dla zmysłów i podniebienia. Wersja "morela i nerkowce" przypadła do gustu mojemu chłopakowi, dla mnie zaś była neutralna. Z racji daktyli i moreli jest słodki, jednak orzechy nie dostarczyły specyficznego smaku. Przyznam, że zjadłam bo zjadłam, ale gdybym nie wiedziała jaki to wariant, to nie potrafiłabym wskazać użytych w niej składników. 
Zaskoczę Was twierdząc, że tym razem to wersja "marakuja & kokos" zawładnęła moim serduchem? :D

Koniecznie napiszcie czy mieliście styczność z tą linią zdrowych łakoci i jakie są Wasze odczucia na ich temat :)  Za jakiś czas możecie spodziewać się recenzji pozostałych trzech wersji smakowych batonów z tej serii :)

Iwona

Le Petit Marseillais, olejek do mycia + krem do rąk.

Cześć :)

Zapewne większość z Was choć raz miała styczność - chociażby ze słyszenia - z marką Le Petit Marseillais. Sama miałam możliwość wypróbowania kilku produktów, ale niestety za każdym razem ta szeroko reklamująca się firma nie spełniła moich oczekiwań. Jednak człowiek lubi dawać drugą szansę i mieć nadzieję, że kolejnym razem się nie zawiedzie. Dlatego też zgłosiłam swoją chęć udziału w kampanii kosmetyków i udało mi się zostać Ambasadorką. Moja przesyłka zawierała dwa preparaty, które chciałabym Wam dzisiaj przedstawić. Czy sprawdziły się lepiej aniżeli wcześniejsze buble? Zapraszam do recenzji :)

Le Peiti Marseillais, Intensywne Odżywianie, pielęgnujący olejek do mycia "Olejek Arganow i Kwiat Pomarańczy"




Zdaniem producenta:
Le Petit Marseillais Olejek Agranowy i Kwiat Pomarańczy nie tylko oczyszcza skórę, ale też pielęgnuje ją dzięki kompozycji składników pochodzenia naturalnego. Formuła naturalnego olejku o delikatnym zapachu pozostawia Twoją skórę intensywnie odżywioną i jedwabiście miękką.
Olejek Agranowy - to prawdziwy skarb natury z Maroka. Posiada liczne właściwości odżywcze, regeneracyjne. Wykorzystywany jest od lat w produktach kosmetycznych.
Kwiat Pomarańczy - białe płatki kwiatu pomarańczy posiadają wyjątkowy aromat, który unosi się w wiosennych promieniach śródziemnomorskiego słońca.

Skład:

Pojemność: 250 ml

Cena: ok. 12 zł

Moja opinia:
Produkt zamknięty jest w prostej butelce o estetycznej szacie graficznej. Ma wygodne otwarcie na "klik" oraz niewielki otwór, z którego wylewa się odpowiednia ilość olejku.
Preparat ma postać bezbarwnego, dość gęstego i treściwego żelu.
W zapachu na główny plan wysuwa się olejek arganowy, który nie jest moim ulubionym aromatem. Jest na tyle charakterystyczny i dominujący, że delikatnym nutom pomarańczy ciężko się przebić. Zakwalifikowałabym go do zapachów orientalnych.
Nie mogę zarzucić olejkowi nic, jeśli chodzi o właściwości pieniące. W tej kwestii radzi sobie bardzo dobrze. Już niewielka ilość wystarcza do umycia całego ciała. Dzięki temu produkt jest bardzo wydajny. 
Przyznam, że po wcześniejszych doświadczeniach z tą marką byłam nieco sceptycznie nastawiona do nowych produktów i bałam się, że z góry się do nich uprzedzę. Na szczęście moje obawy w przypadku olejku okazały się bezzasadne i dane mi było zauważyć pozytywy. Jakie?
Niewątpliwie specyfik pozostawia skórę nawilżoną. Wprawdzie nie zawsze jest to powalający efekt, ale na upartego mogłabym zrezygnować z aplikowania innych produktów pielęgnacyjnych.
Dodatkowo skóra sprawia wrażenie wygładzonej i miękkiej w dotyku.
Plusem jest również fakt, iż olejek nie powoduje żadnych uczuleń ani podrażnień. 
Moim zdaniem, produkt jest kosmetykiem o przyjemnych właściwościach pielęgnacyjnych. Niemniej jednak u mnie skreśla go zapach, ale to kwestia indywidualna. 

Le Petit Marseillais, odżywczy krem do rąk



Zdaniem producenta:
By spełnić potrzeby bardzo suchej skóry, Le Petit Marseillais stworzył idealną kompozycję - połączył trzy wyjątkowe składniki z Południa: cudowne masło Shea, które odżywia i optymalnie nawilża, niezwykły olejek arganowy, magicznie wygładzający skórę oraz wspomagające ich działanie słodkie migdały.
Dzięki lekkiej konsystencji krem do rąk Le Petit Marseillais błyskawicznie się wchłania nie pozostawiając tłustej warstwy. Skóra Twoich dłoni jest aksamitnie miękka - głęboko odżywiona i nawilżona.

Skład:

Pojemność: 75 ml

Cena: ok. 12 zł

Moja opinia:
Krem zamknięty jest w tubce z miękkiego plastiku. Dzięki temu łatwo ją rozciąć wydobywając go do końca. 
Ma przyjemną i lekką konsystencję. Zgadzam się z producentem, że szybko się wchłania nie pozostawiając tłustej warstwy. 
Wielu osobom może nie podobać się fakt, że już na drugim miejscu w składzie naszym oczom ukazuje się nieszczęsna parafina mająca dawać złudzenie lepszych właściwości pielęgnacyjnych. 
W przypadku tego preparatu zapach nie jest dla mnie nieprzyjemny. Wręcz przeciwnie - delikatny, z lekko słodkawą nutą. Nie powiedziałabym jednak, że ma w sobie coś migdałowego. 
Skupmy się na obietnicach producenta pod kątem pielęgnacyjnym.
Aksamitne dłonie? Może rzeczywiście, ale efekt jest wyjątkowo krótkotrwały.
Nawilżenie? Taaa... trele-morele a głupiemu bubel. Mam wrażenie, iż im częściej aplikuję ten produkt, tym ręce są w coraz gorszej kondycji. Gdy tylko minie efekt aksamitnych dłoni stają się one szorstkie i tępe. Nie muszę chyba dodawać, że efektów głębokiego odżywienia nie doświadczyłam.
Niestety krem okazał się kolejnym kosmetykiem, który zniechęca mnie do tej marki. 

Jak możecie zauważyć, gdyby połączyć działanie pielęgnacyjne olejku z zapachem kremu do rąk, to można by wyczarować produkt spełniający moje oczekiwania. Otrzymałam jednak dwa odrębne artykuły, które na pewno zużyję, ale nie widzę dla nich miejsca w mojej przyszłościowej pielęgnacji.

Napiszcie o Waszych doświadczeniach związanych z tą marką :)

Iwona, #ambasadorlalpm

wtorek, 24 maja 2016

50 faktów o mnie.

Cześć :)

Nie chcąc Was zanudzać kolejnym wpisem związanym z testowaniem bądź współpracą pomyślałam, że postawię na coś luźnego i nie do końca związanego z tematyką kosmetyczno-kulinarną. Długo kombinowałam czego mógłby dotyczyć ten post, ale z pomocą przyszła mi Ola, która umieściła na swoim blogu 50 faktów o sobie. Postanowiłam więc podkraść ideę wpisu i przybywam z informacjami dotyczącymi mojej osoby. Być może niektóre kwestie już poruszałam, ale większość punktów powinna stanowić nowość :) Jeśli chcecie poznać mnie nieco bliżej to zapraszam dalej :)

1. Kocham piłkę nożną, a od 11 lat kibicuję Liverpoolowi.

2. Kilka lat temu, z grupą ponad 20 nieznanych mi osób, pojechałam na mecz do Berlina,
a następnie co rok jeździłam na zloty i spotkania.

3. Z miłości do "The Reds" pomalowałam dwie ściany w pokoju na czerwono.

4. Mam siostrę młodszą ode mnie o 15 lat.

5. Od prawie 5 lat mam "Towarzysza Życia" i nadal nie zbieramy wieczek po jogurtach... ;)

6. Uwielbiam chodzić do kościoła. Czuję się tam spokojnie i bezpiecznie.

7. Planuję rozpocząć naukę na kierunku Technik Usług Kosmetycznych.

8. Jestem niesamowicie uparta.

9. Bardzo rzadko zmieniam zdanie - zwłaszcza, gdy wiem, że mam rację.

10. Denerwuje mnie, gdy ktoś się spóźnia.

11. Nie lubię wścibskości.

12. Robię wszystko, aby wywiązać się z obowiązków, do których się zobowiązałam.

13. Nie lubię, gdy nagle zmieniają się plany, które ustaliłam długi czas szybciej.

14. Mam"uczulenie" na punkcie okruszków leżących na stole. Szlak mnie trafia jak je widzę.

15. Polubiłam domowe obowiązki, zwłaszcza mycie naczyń.

16. Kooooocham Andrzeja Piasecznego <3

17. Od jakiegoś czasu lubię kolekcjonować przedmioty z motywem sów. Mam zarówno biżuterię, ubrania jak i gadżety kuchenne.

18. Uwielbiam oglądać suknie ślubne.

19. Nie przepadam za pająkami, aczkolwiek nie boję się ich już tak bardzo jak kiedyś.

20. W gimnazjum otrzymałam wyróżnienie za ilość przeczytanych książek.

21. Moim najskuteczniejszym sposobem na naukę jest łażenie po pokoju i gadanie do siebie jak do dzieci w szkole.

22. Ucząc się tekstów na pamięć zawsze nagrywałam je na kasetę, a następnie ciągle odsłuchiwałam.

23. Uważam, iż nie mam talentów. Nie potrafię rysować, śpiewać czy grać na instrumentach.

24. Prawo jazdy zdałam za drugim razem.

25. Swoje autko określam synkiem o imieniu Steven.

26. Jako dziecko/nastolatka byłam bardzo chorowita.

27. Nigdy nie byłam przyjęta do szpitala na oddział.

28. Niezbyt dobrze znoszę wysokie temperatury.

29. Mam lekko krzywy nos, gdyż zemdlałam kiedyś w kościele i uderzyłam o ławkę.

30. Mam kilka filmów, które lubię oglądać ponownie, np. "Titanic", "Przeminęło z wiatrem" czy "Ojciec Chrzestny".

31. Zawsze lubiłam oglądać telenowele.

32. Jako dziecko nigdy nie jeździłam na kolonie czy obozy.

33. Poza wyjazdem na mecz, marzy mi się wycieczka do Pragi.

34. Ukończyłam kurs wychowawcy kolonijnego.

35. Czuję lęk na myśl o podróży samolotem.

36. Lubię łowić ryby, aczkolwiek obecnie nie mogę, gdyż nie posiadam karty.

37. W dzieciństwie bałam się fajerwerków, przez co noc Sylwestrową spędzałam z głową pod poduszką.

38. Jestem "chomikiem" - mam sentyment do rzeczy i nie potrafię się ich pozbyć.

39. Czasami mam wrażenie, że jestem uzależniona od sprawdzania skrzynki mailowej ;)

40. Jak większość kobiet mam pełne szafy ubrań, ale nigdy "nie mam się w co ubrać".

41. Gdybym miała córkę nazwałabym ją Asia.

42. Nie mam szczęścia do chomików - niektóre nie dożywały miesiąca :(

43. Mam uciechę, gdy mogę kupić coś w promocji.

44. Moim ulubionym marketem jest Kaufland.

45. Mogłabym być wujkiem Kaczora Donalda - Sknerusem McKwaczem :D

46. Uwielbiam zapach prażonych wiórków kokosowych.

47. Mam problem z piciem odpowiedniej ilości wody. Kawa rządzi! ;)

48. Codziennie muszę zjeść min. 2 porcje owoców, a jedną z nich musi być jabłko.

49. Nie przepadam za suszonymi owocami.

50. Od jakiś 8 lat pracuję sezonowo przy pakowaniu kartek świątecznych.

Ufff, to by było na tyle. Mam nadzieję, że chociaż niektórym z Was udało się dobrnąć do końca :) Napiszcie, czy któreś punkty dotyczą również Waszej osoby :)

Iwona

niedziela, 22 maja 2016

Celia, on top!, winylowy lakier do paznokci.

Hej :)

Uważam, iż lakiery do paznokci są takimi kosmetykami kolorowymi, których nie trzeba długo testować aby móc ocenić ich działanie. Dlatego też już dzisiaj przychodzę z recenzją produktu marki Celia, który otrzymałam niedawno w paczce promującej nowości Dax Cosmetics.

Zdaniem producenta:
Celia, On Top! - winylowy lakier do paznokci.

Pojemność: 6 ml


Moja opinia:
Lakier zamknięty jest w małej, zgrabnej buteleczce. Prosty kształt sprawia, że nie ma większych trudności aby wydobyć większą część produktu. Plusem jest dla mnie również mała pojemność, gdyż jest szansa na zużycie lakieru zanim całkowicie wyschnie. 
Pędzelek nie jest ani zbyt wąski, ani za szeroki. Przy węższych paznokciach wystarczą dwa pociągnięcia, zaś przy tych szerszych trzy. 
Pierwsza warstwa kryje w zadowalającym stopniu, ale ma tendencje do pozostawiania smug. Warto zatem chwilę odczekać i powtórzyć aplikację. Zwłaszcza, że czas wysychania jest zaskakująco krótki. 
Przyznam, że początkowo byłam sceptycznie nastawiona do otrzymanego odcienia - numeru 48. Bałam się, że taki cukierkowy róż (zdjęcia nie do końca oddają ten kolor) będzie źle współgrał z moimi pomarańczowymi palcami (ach ta miłość do marchewek :D) potęgując dodatkowo ten efekt. Na szczęście nic takiego nie ma miejsca.
Lakier nie posiada w sobie żadnych drobinek. Daje natomiast lekko błyszczące wykończenie.

niżej jedna warstwa, wyżej - dwie

Trwałość... tak jak powyższe czynniki uznaję za zalety, tak tutaj muszę mocno ponarzekać. Dlaczego?
Manicure winylowy ma być alternatywą dla hybrydowego, gdyż utrwala się pod wpływem naturalnego światła przez co ma długo pozostawać na naszych paznokciach bez konieczności inwestowania w specjalne lampy. Bez względu na to czy stosuję lakier solo czy z bazą i top coatem, zaczyna on odpryskiwać na końcach już po kilku godzinach. Następnie schodzi całymi płatami, więc na drugi dzień praktycznie jestem bez koloru. Mały plus w tym wszystkim? Oszczędność zmywacza... 
Nie będę ukrywać, że kosmetyk mnie rozczarował. Wizja długiej trwałości oraz wiosenno-letni odcień zachęcały do stosowania. Niestety nie zawsze mamy czas i cierpliwość do tego, aby niemal codziennie aplikować preparat na nowo. Może i jest to jakiś sposób na to, aby zużyć go do końca. Nie sądzę jednak, aby była to najkorzystniejsza opcja dla naszych paznokci i ich późniejszej kondycji.

Dajcie znać czy spodobał Wam się odcień tego lakieru i czy znacie tę serię. Mam nadzieję, że tylko ja mam z nim takie przykre doświadczenia. 

Iwona

piątek, 20 maja 2016

Primavika, masło migdałowe.

Hej :)

Czasami bywa tak, że w natłoku spraw oraz przez nowe pomysły, zapominamy o planowanych przez nas sprawach. Tak też było w przypadku recenzji produktu, który chciałabym Wam przedstawić. Zdjęcia oraz niezbędne informacje dojrzewały na twardym dysku mojego komputera od dłuższego czasu, aby mogły dzisiaj ujrzeć światło dzienne. No cóż, lepiej późno niż wcale :)

Wiem, że są tutaj miłośnicy masła orzechowego. Mam zatem nadzieję, że zaciekawi Was moja opinia dotycząca innej wersji, a mianowicie masła migdałowego. Swój egzemplarz otrzymałam od sklepu Zdrowy Market 24.

To co od razu przykuwa uwagę produktu to jego skład. W 99% składa się z migdałów, natomiast cały 1% to sól. Sama natura, więc czegoż chcieć więcej?
W większości przypadków, po otwarciu opakowania naszym oczom ukazuje się oleista ciecz. Jest to zupełnie normalne, gdyż to jedynie naturalny tłuszcz z migdałów. Sama masa jest bardzo zbita, wręcz tępa i sucha. Jeśli nie macie oporów przed babraniem się, to możecie posiłkować się palcami i kawałki po prostu rozkruszać. W środku rozróżnić możemy ciemne ziarenka będące zmielonymi skórkami.


Smak... biorąc pod uwagę skład od razu wyczuć można prażone migdały. Masło jest delikatnie słonawe, momentami wyczuwam też nutę goryczy. Na pewno nie znajdziecie tutaj nic słodkiego. Ciężko mi dokładnie go określić, ale niewątpliwie jest charakterystyczny. Przyznam, że tak jak masło orzechowe mogłabym wyjadać prosto ze słoika, tak ta wersja nie przeszłaby mi przez gardło "na sucho". Z tego też względu lubię dodawać go do owsianek czy kaszy z dodatkiem słodkich owoców, które neutralizują ten specyficzny smak.
Może się wydawać, że produkt jest dość drogi przy niezbyt dużej pojemności. Uważam jednak, że jest ekonomiczny, gdyż nie jesteśmy w stanie (a przynajmniej ja tak mam) zjeść na raz dużej ilości. Wystarczy nam więc na dłuższy czas.
Nie myślcie, że masło migdałowe jest niedobre - co to to nie! Jest po prostu inne, a przy tym niesamowicie ciekawe. Polecam wypróbować - być może znajdziecie nowego faworyta w gronie masełek :)

Na koniec jeszcze moje propozycje wykorzystania :)

Kasza manna z owocami, słonecznikiem, wiórkami kokosowymi,
masłem migdałowym i gorzką czekoladą

Kasza jaglana z owocami, słonecznikiem, wiórkami kokosowymi, 
masłem migdałowym i gorzką czekoladą

Są tutaj miłośnicy tego specjału? Jakie masło jest Waszym ulubionym? :)

Iwona

środa, 18 maja 2016

Garnier, płyn micelarny 3w1.

Hej :)

Jak mogliście zauważyć w kwietniowym denku, na początku owego miesiąca udało mi się wykończyć płyn micelarny przeciw przesuszaniu firmy Mixa. Jego miejsce zajął produkt marki Garnier. Wprawdzie największym powodzeniem cieszy się wersja z różową szatą graficzną to w moje łapki wpadła ta przeznaczona do skóry normalnej i mieszanej. Dziś chciałabym przedstawić Was swoje spostrzeżenia odnośnie do jego działania. Od razu zaznaczę, że nie stosuję tego płynu w 100% zgodnie z jego przeznaczeniem. Dlaczego? Tego dowiecie się z dalszej części recenzji.

Zdaniem producenta:
Garnier po raz pierwszy wprowadza technologię miceli w uniwersalnym płynie oczyszczającym dla skóry normalnej i mieszanej. Nie musisz trzeć, by pozbyć się zanieczyszczeń i makijażu - micele wiążą je niczym magnes. Odświeżająca i bezzapachowa formuła o działaniu regulującym usuwa nadmiar sebum i zapewnia uczucie orzeźwienia, nie wysuszając skóry. Bez parabenów. Płyn Micelarny 3w1 dostępny jest w opakowaniu o dużej pojemności 400 ml, które wystarczy na 200 zastosowań (na waciku). 

Skład: 

Pojemność: 400 ml

Cena: ok. 20 zł

Moja opinia:
Płyn zamknięty jest w prostej plastikowej butelce o estetycznej szacie graficznej. Ma niewielki otwór dozujący odpowiednią ilość produktu oraz wygodny i szczelny korek "pstryczek". 
Producent określa płyn jako bezzapachowy. No nie wiem, widać jestem przeczulona na tym punkcie, bo od razu po otwarciu zajechało wódą... Dopiero potem przeczytałam skład i już wiedziałam dlaczego...
Na czwartym miejscu znajduje się alkohol co wyjaśniło sprawę zapachu. Troszkę słaby to fakt biorąc pod uwagę, iż kosmetyk przeznaczony jest do okolic oczu. 
Moja cera należy do mieszanej z tendencją do niedoskonałości. Ostatnimi czasy zaczęła się znowu mocno świecić przez co na co dzień ograniczam produkty z alkoholem. Nie chcę spowodować przesuszania, a w konsekwencji zwiększenia wydzielania sebum. Ponadto jestem zwolenniczką tradycyjnego zmywania twarzy żelem i tonikiem, więc postanowiłam stosować płyn jedynie do zmywania makijażu oczu i ust. 
Żeby nie być jednak nieobiektywną kilka razy przemyłam micelem całą twarz i dobrze usunął makijaż, ale miałam uczucie ściągnięcia skóry. Konieczne było szybkie nałożenie kremu. 
Jeżeli chodzi o pomadki czy błyszczyki to bez problemu usuwa zarówno nudziaki, ciemne kolory, maty jak i te mocno brokatowe. Przy tym nie spowodował jak dotąd przesuszenia moich ust.
Oczy... z racji alkoholu trzeba bardzo uważać, aby produkt nie dostał się do ich środka. Przy ostrożnej aplikacji nie zauważyłam jakichkolwiek podrażnień ani uczuleń. Ponieważ jest jak woda, nie pozostawia na powiekach niekomfortowego uczucia. 
Preparat dobrze radzi sobie z pozbyciem się zwykłego makijażu. Nasączony wacik wystarczy na kilka chwil przyłożyć do powiek, aby kosmetyki zeszły niemal w całości. Zgadzam się z obietnicą producenta, że nie trzeba pocierać ani trzeć.
Inna sprawa ma się z produktami wodoodpornymi, gdyż w moim przypadku jedynie je rozkrusza. Na upartego mogłabym wprawdzie się ich pozbyć, ale trwałoby to dość długo i nie było nazbyt komfortowe. Mogę mu to jednak wybaczyć, gdyż nie jest specyfikiem dwufazowym, który w takich przypadkach sprawdza się u mnie najlepiej.
Kosmetyk zdecydowanie należy do bardzo wydajnych, zwłaszcza jeśli nie stosuje się go na całą twarz. Z tego też względu cena nie należy do wygórowanych.
Jest poprawny, aczkolwiek nie uważam, abym po zużyciu miała do niego wrócić.


Miałyście tę lub którąś z wersji płynu micelarnego tej popularnej marki? Chętnie poznam Wasze odczucia na ich temat :)

Iwona

poniedziałek, 16 maja 2016

Porcja Zdrowia: Miód - złoto z pasieki.

Witajcie :)

Miód...  nie trzeba być Kubusiem Puchatkiem, aby wiedzieć, że ten produkt będący owocem ciężkiej pracy niepozornych pszczółek jest niezwykle słodki i z powodzeniem może zastąpić cukier. Nawet nie tyle może co wręcz powinien. Jego dobroczynne właściwości odkryli już starożytni Egipcjanie, a nasze babcie często dodawały go do herbaty podczas przeziębienia czy grypy. Czy jednak na pewno wiemy po który rodzaj sięgać dostosowując do naszych potrzeb i jak obchodzić się z tym płynnym bogactwem, aby w pełni wykorzystać jego dobroczynne wartości? W dzisiejszym wpisie postaram się zawrzeć wszelkie potrzebne informacje w jedną małą pigułkę :)

Miody dzielimy na nektarowe i spadziowe. Wśród nich wyróżnić możemy m.in.:

  • miód wielokwiatowy - przybiera kolor od jasnokremowej do żółtobrązowej. Zalecany jest w leczeniu grypy oraz przeziębienia. Pomaga w chorobach dolnych dróg oddechowych, w stanach wyczerpania fizycznego i psychicznego oraz w kłopotach z sercem;
  • miód gryczany - posiada brązową barwę oraz ostry smak i bardzo silny aromat. Dzięki zawartości żelaza polecany jest anemikom oraz rekonwalescentom. Przyśpiesza procesy zrastania się kości, a obecność rutyny wspomaga pracę układu krążenia. Ponadto działa odtruwająco i wspomagająco wątrobę;
  • miód lipowy - jego barwa przedstawia się od żółtozielonej do jasnobursztynowej. Ma bardzo charakterystyczny smak - lekko szczypiący w język. Uważany jest za najlepszy przy przeziębieniach i grypie. Obniża gorączkę oraz ma silne działanie wykrztuśne. Dodatkowo obniża ciśnienie krwi i działa uspokajająco;
  • miód spadziowy - w zależności od rodzaju drzew z których jest pozyskiwany może przybierać barwę zarówno czarną, zielonkowo złocistą jak i szarozieloną. Jego główną zaletą jest fakt, iż zawiera aż cztery razy więcej żelaza aniżeli miody nektarowe. Z tego też powodu jest świetnym wyborem w celach zwiększenia odporności organizmu. Dodatkowo działa przeciwzapalnie, antyseptycznie, wykrztuśnie;
  • miód rzepakowy - posiada barwę od biało-kremowej do jasnożółtej, ma łagodny smak. Zalecany osobom borykającym się z chorobami sercowymi oraz schorzeniami wątroby;
  • miód akacjowy - w postaci płynnej jest przezroczysty, natomiast po skrystalizowaniu przybiera barwę śnieżnobiałą. Ma działanie moczopędne, dlatego polecany jest osobom ze schorzeniami nerek oraz dróg moczowych. Oczyszcza wątrobę, pomaga w nadkwasocie żołądka oraz przy zaburzeniach przewodu pokarmowego. Ma działanie uspokajające oraz bakteriobójcze.
Warto mieć na uwadze, iż miód pod wpływem wysokiej temperatury (od 40 stopni Celsjusza) traci znaczną część swoich ogromnych wartości. Z tego też względu nie będzie wielką zbrodnią, jeśli do wypieków użyjemy dostępnych w marketach produktów będących mieszanką miodów z UE i krajów spoza. Te w 100% prawdziwe a przy tym droższe stosujmy do jedzenia na surowo, używajmy do dressingóq bądź innych potraw nie poddawanych obróbkom cieplnym, aby w pełni cieszyć się ich właściwościami zdrowotnymi :)

Ponieważ to blog o tematyce kosmetyczno-kulinarnej to na koniec jeszcze kilka propozycji wykorzystania miodu w celach urodowych :)


  • maseczka oczyszczająca - dwie łyżki miodu mieszamy z dwiema łyżkami płatków owsianych oraz kilkoma kroplami soku z cytryny. Po ok. 10 minutach zmywamy wykonując dodatkowy masaż twarzy (płatki zadziałają jak peeling);
  • maseczka nawilżająca - dwie łyżki miodu wymieszać z dwiema łyżkami gęstej śmietany;
  • maseczka rewitalizująca - w celu rozjaśnienia cery ćwiartkę umytego, obranego i startego jabłka mieszamy z dwiema łyżkami miodu oraz paroma kroplami soku z cytryny;
  • nawilżająca maseczka na włosy - do żółtka dodajemy po dwie łyżki miodu, jogurtu naturalnego oraz oliwy z oliwek. Trzymamy na włosach od 30 do 60 minut po czym dokładnie zmywamy;
  • maseczka na dłonie - łyżeczkę płynnego miodu mieszamy z łyżeczką treściwego kremu (np. Nivea), a następnie miksturą smarujemy dłonie. Po godzinie myjemy dłonie ciepłą wodą;
  • odżywcza kąpiel - do wanny z wodą dodajemy kilka łyżek miodu oraz dwie szklanki tłustego mleka. Zadziała odżywczo, wygładzająco i natłuszczająco na skórę;
Ufff, mam nadzieję że chociaż niektórym udało się przebrnąć przez treść tego wpisu i znaleźliście dla siebie jakieś ciekawe informacje :) Dajcie koniecznie znać czy miód gości w Waszym domu, po jaki rodzaj sięgacie i w jakich celach Wam towarzyszy :)

Iwona

sobota, 14 maja 2016

Renomowany fryzjer we własnym domu? O kremie Il Salone Milano słów kilka.

Cześć :)

Chociaż do zostania włosomaniaczką mi baaaaaaaaardzo daleko, to w mojej pielęgnacji co rusz pojawiają się coraz to nowsze produkty mające chociaż trochę poprawić kondycję moich kłaczków. Wspominałam Wam już, że moje włosy nie należą do przetłuszczających, stąd też spokojnie mogę je myć średnio co cztery dni. Są niestety jednak bardzo zniszczone, a końcówki nie tyle rozdwojone co podzielone wręcz na dziesięć części. Wiem, że jedyną sensowną opcją byłoby ich radykalne podcięcie. Na razie jednak wspomagam się kosmetykami, a jednym z obecnie stosowanych jest krem marki Il Salone Milano. Dziś kilka słów na temat tego "profesjonalnego" specyfiku :)


Zdaniem producenta:
Profesjonalny krem do włosów normalnych i suchych. Rezultat to miękkie i odżywione włosy. Formuła wzbogacona proteinami mleka i zboża gwarantuje prawdziwe przeobrażenie włosów! To legendarny produkt w najbardziej renomowanych salonach fryzjerskich. Profesjonalny rezultat do osiągnięcia w domu.

Skład:
Aqua, Myristyl Alcohol, Cetrimonium Chloride, Citric Acid, Parfum, Hydrolyzed Wheat Protein, Phenoxyethanol, PEG-40 Hydrogenated Castor Oil, Propylene Glycol, Ethylparaben, Methylparaben, Propylparaben, Lactose, Polyquaternium-7, Lactis Proteinum, Caramel, Sodium Benzoate.


Pojemność: 250 ml

Cena: ok. 30 zł

Moja opinia:
Krem zamknięty jest w butelce z miękkiego plastiku. Ma niewielki otwór, z którego aplikuje się cienki pasek produktu. Przyznam, że już sama szata graficzna zbudziła moje zainteresowanie i zasugerowała produkt, który z założenia ma być "profesjonalny". 
Konsystencja jest bardzo gęsta, treściwa a przy tym jedwabista. Łatwo rozprowadza się na włosach i szybko wnika w ich głąb. Przy tym wystarczy niewielka ilość przez co kosmetyk jest niesamowicie wydajny.


Zanim rozpoczęłam stosowanie kremu czytałam zachwyty nad jego zapachem. Mnie niestety nie urzekł. Jest wprawdzie kobiecy, ale przy tym bardzo perfumowany. Przypomina mi aromaty z wyższych półek cenowych. Dla mnie zbyt intensywny i charakterystyczny. Dodatkowo dość długo jest wyczuwalny na włosach.
Wadą jest również skład obfitujący w parabeny. Po "profesjonalnym" kosmetyku spodziewałabym się nieco więcej. 
Jego zaletą jest niewątpliwie krótki czas aplikacji, gdyż wystarczy pozostawić go na włosach od 3 do 5 minut, a następnie dokładnie spłukać. Zdarzyło mi się również wydłużyć czas zabiegu i nie odczuwałam żadnych negatywnych konsekwencji w postaci podrażnień czy uczuleń.
Po przedstawieniu spraw technicznych skupmy się na działaniu owego specyfiku.
To co udało mi się zaobserwować to niewątpliwie wygładzenie moich niesfornych włosów. Przy tym o wiele łatwiej je rozczesać. 
Niestety efekt nawilżenia określiłabym jako mizerny, więc z pewnością nie będzie to kosmetyk odpowiedni dla osób z bardzo suchymi włosami. Przez to nie są też bardziej miękkie w dotyku niż po użyciu najtańszej odżywki.
Regularne stosowanie kremu nie przyczyniło się do odżywienia moich włosów. To co nie mogę mu jednak zarzucić to ich obciążanie - tutaj nie ma to miejsca, więc nie muszę ich częściej myć. 
Producent obiecuje efekty jak po wyjściu z renomowanego salonu fryzjerskiego. Jeśli tam również są takie mizerne to już wiem, dlaczego nie uczęszczam do takich miejsc... 

Napiszcie czy znacie tę markę i produkty które oferuje. Może u Was coś się sprawdziło?

Iwona

środa, 11 maja 2016

Nowości od Dax Cosmetics.

Hej :)

Lubicie niespodzianki? Ja bardzo - oczywiście te miłe, które wiążą się z pasjami i zainteresowaniami. Z tego też powodu bardzo przyjemnym dniem okazał się dla mnie poniedziałek, kiedy to do moich drzwi zapukał kurier. Po otwarciu paczki moim oczom ukazał się ogrom kosmetyków oraz list. Okazało się, iż marka DAX Cosmetics wraz z zespołem BLOGmedia zorganizowali akcję promującą nowe kosmetyki owej firmy i dali mi szansę ich przetestowania.

Poniżej przedstawiam opisy produktów wchodzących w skład poszczególnych marek należących do koncernu DAX oraz podarowane mi kosmetyki :)

Luksusowa marka YOSKINE wprowadziła innowacyjne zabiegi w saszetkach: termo-oczyszczający zabieg wulkaniczny, weekendowy zabieg japoński oraz lodowy lifting zabieg z nićmi jedwabiu


Znana wszystkim PERFECTA zaoferowała nie tylko pachnące masła i peelingi do ciała czy balsamy brązujące, ale także produkty do twarzy - żel micelarny, podkład oraz maskę na dobranoc.



Nowy podkład, a dokładniej fluid-bazę wygładzająco-kryjącą wprowadziła do oferty marka CASHMERE.


Z racji zbliżającego się sezonu letniego nie mogło zabraknąć kosmetyków do opalania. Naprzeciw naszym oczekiwaniom wyszła marka DAX SUN wprowadzając tak zwane "travel pack", czyli preparaty idealne do torby mogące posłużyć podczas krótkich wyjazdów. Oferta została wzbogacona także m.in. o suchy olejek do opalania.


Na koniec coś z kolorówki. CELIA - firma znana wielu pokoleniom Polek - zaproponowała nowe lakiery do paznokci oraz zadbała o pięknych wygląd naszych rzęs.


Jak zapatrujecie się na powyższe nowości? Mieliście już szansę się z nimi zapoznać? :)

Iwona

wtorek, 10 maja 2016

Batony Slim Snack.

Witajcie :)

Wspominałam Wam niedawno, że dostałam do przetestowania batony firmy Bombus natural energy. Dziś pierwsza notka z serii wpisów, która powinna zainteresować fanów słodkości - nie tylko tych naturalnych i zdrowych. Na tapetę trafiają zatem produkty wchodzące w skład linii Slim Snack.

Najpierw przedstawię Wam składy poszczególnych batonów a później ogólną recenzję ukazującą ich podobieństwa i różnice. Sądzę, że taka opcja będzie praktyczniejsza, gdyż produkty mają wiele cech wspólnych i nie ma sensu ich powielania. Tak więc zaczynamy - czytajcie i się delektujcie :D

Śliwka & ziarna & chia 


daktyle, śliwki, gryka,ziarna słonecznika, siemię chia, siemię lniane

Banan & ziarna & chia


daktyle (40%), banan (25%), gryka (19%), ziarna słonecznika (8%), siemię chia (4%), siemię lniane (4%)

Kakao & ziarna & chia


daktyle (55%), gryka (19%), kakao (10%), ziarna słonecznika (8%), siemię chia (4%), siemię lniane (4%)

Moja opinia:
Opakowania batonów są bardzo estetyczne i od razu sygnalizują wersję smakową. 
Produkty bazują na daktylach, stąd też mają ciemne zabarwienie.
Wszystkie użyte składniki są w 100% naturalne. Nie znajdziemy żadnych dodatkowych substancji konserwujących, dlatego też nie mają tak długiego terminu przydatności do spożycia jak dostępne szerzej słodycze.
Użyte składniki, za wyjątkiem siemienia lnianego, są na tyle zmielone że ciężko je odróżnić. Zdjęcia mogą sugerować, że jest inaczej, ale uwierzcie że to głównie ziarenka siemienia. Całość tworzy zbitą i zwartą konsystencję. 
Podczas trzymania batonów nie mam odczucia, że są one lepkie czy tłuste. Tylko podczas jedzenia mamy namiastkę wszelkich ciągutek, krówek czy innych "mordoklejek", które w mniejszym wprawdzie stopniu - ale jednak - oklejają nasze zęby. Przy tym siemię sprawia, że coś nam przyjemnie chrupie. 
Przejdźmy do punktów, w których można zaobserwować różnice.
Po pierwsze zapach. Niewątpliwie na główny plan każdego z batonów wysuwa się słodycz. W wersji śliwkowej sama śliwka jest mocno wyczuwalna, zaś w batonie bananowym ani ja ani moja mama nie potrafiłyśmy wyróżnić tego owocu. W wersji kakaowej składnik ten zaczął być delikatnie wyczuwalny dopiero po przegryzieniu batona i dotarcia do jego wnętrza.
Pora na smak. Nie ma się co dziwić, że w głównej mierze jest słodki - w końcu dominują daktyle. Ale... jedząc wersję śliwkową moim zmysłom ukazało się zadziwiająco dużo kwaskowatości (nie mylić z kwaśnością). Moja mama stwierdziła zaś, że czuje wędzone śliwki. Wersja bananowa stanowiła dla mnie wielkie przesłodzenie. Dając go mamie nie była w stanie wyróżnić jaki owoc jest w środku. Dopiero gdy jej powiedziałam to stwierdziła, że może rzeczywiście ma w sobie coś bananowego. Ostatnim batonem z tej serii który jadłam była wersja kakaowa. Nie powiem Wam czy smakował mojej mamie, bo jej go nie dałam. Dlaczego? Taaak mi smakował, że mi było szkoda :D Niby słodki, ale po chwili naszym zmysłom ukazuje się wyważona nuta kakao przypominająca dobrą czekoladę - jednak bez oznak goryczy.
Nie zdziwi Was więc, że to właśnie wersja kakaowa zajęłaby zaszczytne pierwsze miejsce na podium w moim rankingu produktów z linii Slim Snack :)

Lubicie takie batony? Który smak wydaje się być najlepszy dla Was? :)

Iwona

niedziela, 8 maja 2016

Haul kosmetyczny z Rossmanna i Natury.

Hej ho, hej hooo, na zakupach się było... Było i kilka drobiazgów do domu przytaszczyło ;)

Chyba nie ma osoby, która nie wiedziałaby o ostatnich promocjach w drogeriach. Rossmann uraczył nas rabatem -49% na kosmetyki kolorowe zaś Natura odpowiedziała promocją do -50% na kolorówkę oraz produkty do demakijażu twarzy. Była to dobra okazja do zrobienia małych zapasów ulubionych kosmetyków oraz wypróbowania czegoś, co standardowo mogłoby się wydawać nam zbyt drogie lub nieco do nas niedostosowane.

Ja zaopatrzyłam się w kilka produktów, które pasują do tej drugiej z wymienionych wyżej opcji. Jak wiecie, uwielbiam kosmetyki w odcieniach nude. Nadeszła jednak wiosna przez co zapragnęłam wprowadzić do swojego makijażu nieco więcej odwagi i ekstrawagancji. W związku z tym zasiliłam swoje zbiorki o produkty do ust w odważnych jak dla mnie kolorach. Wiem jednak, że dla niektórych są one na porządku dziennym. Jeśli ciekawi Was co dokładnie pojawiło się w moich nowościach to zapraszam do dalszej części wpisu :)

Rossmann:


W pierwszym tygodniu promocji skusiłam się jedynie na puder marki Manhattan z serii Clearface. Zapłaciłam za niego 12,08 zł. Tydzień z kosmetykami do oczu ominęłam, miałam zaś ochotę zaszaleć na tygodniu "ustnym". Niestety upragniona pomadka Wibo Million Dollar Lips w nr 1 wszędzie była niedostępna, więc zadowoliłam się szminką Lovely Creamy Color w dość cukierkowym odcieniu różu (nr 1). Kosztowała mnie 5,60 zł i na razie nie żałuję, bo choć kolor jest dla mnie odważny to czuję się w nim dobrze. Okazało się również, że na promocję niespodziewanie wliczają się zmywacze do paznokci, więc za 3,56 zł żal było nie zrobić małego zapasu ulubionej Isany :)

Drogeria Natura
Tutaj miałam dwa podejścia, z czego jedno zakończyło się zakupami w postaci prezentów. Ale po kolei :)


Szafa Sensique jako jedyna objęta była promocją -50%, więc postanowiłam się jej dokładnie przyjrzeć. Ponieważ nie miałam produktu do konturowania twarzy, mój wzrok padł na puder brązujący w nr 107. Za 4 zł przygarnęłam produkt, który służy mi teraz do nauki. Dodatkowo wzięłam na wypróbowanie żel do mycia twarzy Green Pharmacy, który uszczuplił mój budżet o jedyne 4,19 zł.


Podczas drugiej wizyty mój Towarzysz Życia sprawił, że moją kosmetyczkę zasiliły 3 nowe produkty. Dwa z nich to eyelinery marki My Secret z limitowanej edycji. Wprawdzie na szafę tę obowiązywała promocja -40% to oba produkty znajdowały się na innej półce wyprzedażowej. Z tego też powodu odcień Burgundy Brown kosztował 3,99 zł, zaś Sea Green jedyne 2,29 zł. Pamiętacie, że w denku wspominałam Wam, że po kilku dniach używania mam już odkrycie roku? Panie i Panowie, przed Państwem błyszczyk firmy Sensique z serii Color w nr 133, czyli soczystym połączeniu różu i fioletu (zdjęcie zupełnie nie oddaje koloru). Mój nowy ulubieniec kosztował całe 4,50 zł. Na pewno pojawi się wpis na jego temat, ale już teraz mogę Wam napisać, że jeśli jeszcze nie miałyście z nimi styczności to polecam wybrać się do Natury, bo naprawdę warto. 

A na koniec mały bonusik, czyli kilka produktów z DM przywiezionych przez Chrzestną :)


Zaszaleliście na ostatnich drogeryjnych promocjach? Co ciekawego wpadło w Wasze rączki? :)

Iwona

piątek, 6 maja 2016

"Migdałowy Przylądek" od Ziarenkowo.

Cześć :)

Dzisiejszy wpis powstał na całkowitym spontanie, ale mam nadzieję że będzie miał ręce i nogi :)

Może niektórzy z Was pamiętają, ale swego czasu miałam przyjemność współpracować z firmą Ziarenkowo, a propozycje wykorzystania otrzymanych mieszanek pojawiały się z wielu postach. Wprawdzie wersję którą chciałabym dzisiaj przedstawić dostałam w formie prezentu, to uważam, iż także zasługuje na swoje 5 minut. Czy produkt o wdzięcznej nazwie "Migdałowy Przylądek" zdetronizował moją ukochaną do tej pory Euforię? O tym poniżej :)

Skład:


Zastanawiałam się chwilę od jakich słów zacząć opisując tę mieszankę i nic sensownego nie przyszło mi do głowy... Spójrzcie tylko na użyte w mieszance składniki. Wiecie że ubóstwiam wszystko co kokosowe. Czy takie połączenie mogłoby zatem nie być smaczne? Mam wrażenie, że w jednym produkcie otrzymujemy zarówno Snickersa jak i Rafaello. Już sam zapach mocno prażonych ziaren powoduje uśmiech na twarzy. Połączenie smaku i zapachu jest istną ambrozją. Mogłabym pisać wszelkie ochy i achy, ale nie wiem czy miałoby to sens. Jeśli "Rafaello wyraża więcej niż tysiąc słów" to "Migdałowy Przylądek" lepiej przemilczeć - w końcu milczeniem jest złotem :)

Na koniec tego krótkiego wpisu propozycja wykorzystania mieszanki :)

Kasza jaglana i manna z bananem, kiwi, 
Migdałowym Przylądkiem i gorzką czekoladą

Skusilibyście się na takie zestawienie smakowe? :)

Iwona

środa, 4 maja 2016

Mitia, mleczko pod prysznic "Papaya in palm milk"

Witajcie :)

Bohater dzisiejszej recenzji gościł w moich zapasach od niespełna roku, ale koniec końców nadszedł czas jest rządów. Twierdzę "rządów", gdyż jest to kosmetyk użytku codziennego, który stosuję systematycznie. Niemniej jednak wcale nie musi to oznaczać, iż króluje także pod względem działania. Mleczko pod prysznic firmy Mitia - bo o nim mowa - jest tanim produktem, niemniej jednak producent obiecuje nam bogactwo pielęgnacyjne. Czy w szale tych wszystkich obietnic nie odbiła mu aby przypadkiem palma? O tym poniżej ;)

Zdaniem producenta:
Mitia mleczko pod prysznic Papaya in palm milk to najlepsza troska o Twoją skórę. Delikatna kremowa konsystencja wraz z wyciągiem z papai, który łagodzi i regeneruje, oraz ekstraktem z mleka palmowego o działaniu zmiękczającym, pomaga zachować gładką i delikatną skórę. Miękka piana łagodnie myje i sprawia, że prysznic staje się prawdziwą przyjemnością. 

Skład:
Aqua, Sodium Laureth Sulfate, Glycerin, Sodium Chloride, Cocamidoproyl Betaine, Disodium Laureth Sulfosuccinate, Sodium Styrene/Acrylates Copolymer, Parfum, Carica Papaya Fruit Extract, Elaeis Guineensis Oil, Xanthan Gum, Polyacrylamide, C13-14 Isoparaffin Laureth-7, Sodium Benzoate, Phenoxyethanol, Potassium Sorbate, Sorbic Acid, Lacticad, Tetrasodium Edta, Citric Acid. 

Pojemność: 400 ml

Cena: ok. 6 zł

Moja opinia:
Produkt zamknięty jest z butelce z twardszego plastiku. Ma estetyczną, a przy tym dość minimalistyczną szatę graficzną. 
Mleczko ma gęstą, kremową konsystencję o białym zabarwieniu. 
Kwestię pienienia można rozpatrywać dwojako. Zaaplikowane na gąbkę lub myjkę pieni się znakomicie. Ja jednak wolę aplikować takie produkty dłońmi, a wówczas efekt jest mizerny. 
Zapach mogłabym porównać do klasycznej wersji żelu Dove. Jest delikatny, subtelny i stricte kremowy. Nie wyczuwam w nim nuty charakterystycznej dla papai. 
Skład... no cóż, typowy dla wielu produktów z niskich półek cenowych. Fani naturalnych składników nie znajdą w nim zbyt wiele dobrego. 
Po przedstawieniu kwestii technicznych pora na omówienie działania produktu.
Gdy już uzyskuję pianę mleczko bardzo szybko i skutecznie oczyszcza skórę. Jak wiadomo, to najważniejsze w tego typu kosmetykach. Nie uważam jednak, aby sama piana przyczyniała się do większego komfortu podczas kąpieli. W tym celu wolę stosować typowe płyny bądź sole, jednak utożsamiam to z faktem, iż posiadam wannę. 
Po myciu skóra jest delikatnie nawilżona i miękka w dotyku. Efekt nie jest jednak na tyle długotrwały, abym mogła zrezygnować z dodatkowego kosmetyku pielęgnacyjnego. 
Ciężko mi ocenić działanie regenerujące i łagodzące, gdyż na chwilę obecną nie borykam się z takimi problemami.
Mleczko ma sporą pojemność a jego cena nie jest wygórowana. Niemniej jednak nie widzę większych różnic pielęgnacyjnych pomiędzy nim a chociażby żelami Isany czy BeBeauty. Różnicę może stanowić jedynie dostępność. Wydaje mi się, że kosmetyki marki Mitia łatwiej znaleźć w mniejszych osiedlowych drogeriach bądź sklepach typu "Społem". 

Oferta firma Mitia składa się również z mydeł w płynie, płynów do kąpieli, szamponów, balsamów oraz mleczek do ciała. Mieliście styczność z tymi kosmetykami? Chętnie dowiem się, czy warto przyjrzeć się im bliżej :)

Iwona

niedziela, 1 maja 2016

Projekt denko - kwiecień.

"Bo wreszcie przyszedł maj,
zrobiło się gorąco (...)"

Tak, tak - nastał maj, więc wiosna w pełni. Wprawdzie nie zawsze jest ona odzwierciedlona w pogodzie, ale z dnia na dzień robi się coraz ładniej :) Mam nadzieję, że i u Was aura sprzyja weekendowej majówce :) Jeśli jednak macie wolną chwilkę to zapraszam do zapoznania się z produktami, które udało mi się wykończyć w kwietniu. Cieszy mnie nie tyle ich ilość co jakość, gdyż długo zajmuje mi wykończenie nieużywanych systematycznie produktów bądź tych z kolorówki. Przejdźmy jednak do rzeczy :)

  • Mixa, płyn micelarny przeciw przesuszaniu - pojemność: 400 ml. Z moimi odczuciami związanymi z tym produktem możecie zapoznać się w tym wpisie;
  • Alverde, żel pod prysznic "wanilia i mandarynka" - pojemność: 250 ml. Produkt o naturalnym składzie, bez zawartości SLSów. Słabo się pienił przez co nie był zbyt wydajny. Był neutralny dla skóry. Za walor niewątpliwie uznać można piękny, nieco słodki zapach. Raz okazywał się bardziej orzeźwiający, innym razem otulający;
  • Laura Conti, krem do rąk i paznokci "słodkie migdały" - pojemność: 100 ml. O tym produkcie pisałam tutaj;
  • Yves Rocher, orientalny peeling do ciała z glinką marokańską - pojemność: 30 ml. Miniaturka wystarczyła mi na jakieś 4-5 użyć. Produkt miał sporo zdzierających drobinek, które jednak sunęły po ciele nic przy tym nie robiąc. Na skórze pozostawała oleista warstwa, która dawała delikatne odczucie wygładzenia. Nie przypadł mi również do gustu dość intensywny i nużący zapach;
  • Isana, krem do ciała z witaminą E i olejkiem jojoba - pojemność: 150 ml. O tym poprawnym, aczkolwiek nierzucającym na kolana kosmetyku pisałam tutaj;
  • Avon, Planet Spa, nawilżająca maseczka do twarzy ze śródziemnomorską oliwą z oliwek - pojemność: 75 ml. Określiłabym ją mianem poprawnej. Dała uczucie nawilżenia, ale efekt nie utrzymywał się zbyt długo. Poza tym, pomimo zawartości alkoholu, nie zrobiła krzywdy w postaci uczulenia czy podrażnienia.
  • Kobo, Ideal Volume Mascara - pojemność: 11 ml. Tusz z edycji limitowanej posiadający małą silikonową szczoteczkę z niewielkimi włoskami. Mam wobec niego mieszane odczucia. Z jednej strony ładnie rozdzielał rzęsy, z drugiej jednak wcale ich nie pogrubiał. Poza tym mam wrażenie, że podczas jego stosowania rzęsy zaczęły mi bardziej wypadać;
  • Lovely, serum wzmacniające paznokcie z wapniem i witaminą C - pojemność: 11 ml. Recenzję tego preparatu znajdziecie tutaj;
  • My Secret, Loose Transparent Powder, puder sypki - pojemność: 12 g. Polecany kosmetyk, który jednak nie sprawdził się na mojej skórze o czym możecie się przekonać zapoznając się z tym wpisem.
  • Colodent, Super Biel, pasta do zębów - pojemność: 100 ml. Dobrze się pieniła, ale miała mało miętowy smak przez co nie odczuwałam przyjemnego odświeżenia. Ponadto o efekcie wybielającym nie ma mowy. Pasta jest tanie i łatwo dostępna;
  • Rebi-dental, Herbal, pasta do zębów - pojemność: 100 g. Nie po raz pierwszy pokazuję pastę tej firmy i pojawi się ona z całą pewnością po raz kolejny. Dobrze się pieni, oczyszcza i odświeża oddech. Przy tym nie zawiera fluoru, jest delikatna a przy tym skuteczna;
  • Dalain, nawilżające mydło "migdały i mleko" - pojemność: 20 g. Mała próbeczka mydła, które błyskawicznie się zużyło. Od początku kostka była bardzo miękka przez co dosłownie topiła się w dłoniach pod wpływem wody. Produkt sam w sobie dobrze oczyszczał skórę dłoni i był dla nich neutralny;
  • Carea, płatki kosmetyczne - 120 sztuk. Miałam wobec nich ogromne obawy, jednak okazały się bezpodstawne. Waciki mają zszyte brzegi dzięki czemu się nie rozwarstwiają. Planuję poświęcić im oddzielny wpis;
  • Nivea, krem uniwersalny - pojemność: 50 ml. Przez czysty przypadek... ;)
  • Barwa, mydło toaletowe z gliceryną - pojemność: 100 g. Dobrze się pieni, oczyszcza dłonie i jest dla nich neutralne. Ma delikatny, niczym niewyróżniający się zapach. Mama przyniosła kilka sztuk z pracy, więc z pewnością pojawi się jeszcze w innych denkach.
Z racji promocji w Rossmannie i Naturze, w tym miesiącu pojawi się również wpis z nowościami. Oczekujcie go uważnie, bo chociaż produkty stosuję od kilku dni to przynajmniej jeden z nich już zasłużył sobie na miano ulubieńca roku :)

Napiszcie jak przedstawiają się Wasze kwietniowe zużycia i czy znacie któreś z moich pustaków :)

Iwona