czwartek, 28 kwietnia 2016

Perfecta, Spa, regenerujący peeling "Trufle czekoladowe".

Witajcie :)

Może wyda się to dziwne, ale chociaż moje zapasy kosmetyków sprowadzają się do trzech kartonów, to wśród nich nie miałam żadnego peelingu do ciała. Z tego też powodu, gdy portal TrustedCosmetics ogłosił nabór na testerki produktów marki Perfecta, zgłosiłam swoją chęć ich przetestowania. Takim też sposobem stałam się posiadaczką regenerującej wersji "Trufle czekoladowe". Czy zyskał on sobie moją aprobatę? Zapraszam do zapoznania się z opinią.

Zdaniem producenta:
Cukrowy peeling do ciała o właściwościach złuszczających i regenerujących. Naturalne kryształki cukru usuwają martwe komórki naskórka. Idealnie wygładzają powierzchnię skóry. Olejek kokosowy intensywnie nawilża i zmiękcza skórę, a masło kakaowe działa ujędrniająco i uelastyczniająco, a także doskonale regeneruje naskórek.

Skład:
Paraffinum Liquidium, Sucrose, Silica, PEG-40 Hydrogenated Castor Oil, Parfum, Cocos Nucifera Oil, Gardenia Tahitensis Flower Extract, Tocopherol, Theombra Cacao Seed Butter, Coffea Arabica Seed Extract, Prunus Armeniaca Seed Powder, Juglans Regia Shell Powder, Prunus Amygdalus Dulcis Shell Powder, Synthetic Wax, Synthetic Iron Oxide, Methylchloroisothiazolinone, Methylisothiazolinone, CI 77499, CI 77491, CI 77492.

Pojemność: 225 g

Cena: ok. 20 zł


Moja opinia:
Produkt zamknięty jest w okrągłym opakowaniu z twardego plastiku. Bez problemu wydobędziemy go do końca. Przyznam jednak, że zaskoczył mnie nieco gabaryt pudełka, gdyż jest na tyle duży, iż wydaje się jakby mieścił więcej aniżeli 225 g kosmetyku.
Ma przy tym bardzo estetyczną i przyciągającą wzrok szatę graficzną.
Peeling jest przezroczystą pastą, w której zatopiono mnóstwo kryształków cukru oraz mniejszą ilość ciemnych ziarenek. Sam cukier jest drobny i dość szybko rozpuszcza się w wodzie. Reszta drobinek osiada na obrzeżach wanny.
Skład będzie punktem, który dla niektórych może być dyskwalifikujący. Na pierwszym miejscu mamy tutaj nic innego jak parafinę. Na szczęście nie znajdziemy w nim parabenów, a wartościowe ekstrakty są wysoko na liście.
Pora na omówienie zapachu... Za każdym razem gdy otwieram opakowanie przenoszę się do czasów dzieciństwa i momentów, podczas których zajadałam się budyniem czekoladowym posypanym wiórkami kokosowymi. Intensywność mlecznej czekolady miesza się z subtelnym aromatem rumu. Całość wieńczy delikatna nuta kokosowa. Fakt, zapach jest niesamowicie słodki, jednak nie na tyle przesłodzony aby mógł mdlić czy nużyć. Nie będę ukrywać, że jest to raj dla moich zmysłów. Może wydam się śmieszna, ale często wchodzę do łazienki i odkręcam opakowanie, aby go sobie niuchnąć :D
Skupmy się na działaniu ścierającym, które uzależnione jest od stopnia zwilżenia skóry. W wersji dla bardzo odważnych, przy jej lekkim zmoczeniu, otrzymujemy nie tyle ścieranie co wręcz zdzieranie uwieńczone zaczerwienieniem i podrażnieniem. Natomiast na bardzo mokrej skórze cukier szybko się rozpuszcza dając mizerny rezultat. Dochodząc jednak do precyzji możemy uzyskać przyjemne i wyczuwalne efekty. Jakie?
Po aplikacji ciało wydaje się nawilżone i wygładzone. Nie ukrywajmy jednak, że "zasługę" tego uczucia możemy przypisać parafinie. Muszę dodać, że preparat pozostawia delikatnie oleistą powłokę, która nie jest niekomfortowa.
Czy pozostałe obietnice producenta zostały spełnione? Niekoniecznie. Nie zauważyłam, aby kosmetyk przyczynił się do ujędrnienia mojej skóry. Sam naskórek również nie zyskuje większej regeneracji aniżeli przy innych tego typu peelingach.
Specyfik mogłabym określić mianem "poprawnego". Coś tam daje, ale z całą pewnością na drogeryjnych półkach można znaleźć lepiej działające kosmetyki. To co niewątpliwie go wyróżnia na tle konkurencji to zniewalający zapach.

Dajcie znać jak zapatrujecie się na tak pachnącą wersję peelingu? Chętnie poznam Waszych faworytów w tej kategorii :)

Iwona

wtorek, 26 kwietnia 2016

Bombus natural energy - testowanie.

Hej :)

Kto nie lubi słodyczy ręka do góry! Teoretycznie powinniście być zaskoczeni faktem, że nawet ja się nie zgłaszam. Praktycznie rzecz biorąc, słodkości goszczą czasami i w moim jadłospisie. I nie mam tu na myśli gorzkiej czekolady, o zaletach której pisałam tutaj.
Na szczęście na rynku dostępnych jest wiele zdrowszych alternatyw klasycznych łakoci. Jednymi z nich są produkty Bombus natural energy, które otrzymałam do przetestowania.

Wizja firmy opiera się na produkowaniu zdrowych batonów, które mają nie tylko dostarczać naszemu ciału energii, ale także witamin i minerałów. Bazują na naturalnych składnikach najwyższej jakości gwarantujących wyjątkowy i pyszny smak.

Dostarczona w poniedziałek przesyłka kryła w sobie batony z serii "Raw Energy", "Raw Protein" oraz "Slim Snack". Dokładne kompozycje smakowe prezentują się następująco:

kokos i kakao; morela i nerkowce
nerkowce i kawa; marakuja i kokos
kakao i ziarna kakao; jabłko i cynamon

banan
 masło orzechowe
 ziarna kakao

śliwka i nasiona + chia 
banan i nasiona + chia
 kakao i nasiona + chia

Warto zaznaczyć, że batony nie zawierają glutenu i są odpowiednie dla osób będących na diecie wegańskiej. 

Za jakiś czas możecie spodziewać się recenzji tych łakoci. Wiem, że jest ich sporo, dlatego też planuję umieścić ich opisy w trzech oddzielnych wpisach podsumowujących każdą z otrzymanych serii. Myślę, że lepszą opcją będzie mniejsza ilość nieco dłuższych postów niż przedstawienie osobno każdego batona. Jeśli mieliście już styczność z tymi produktami to chętnie zapoznam się z Waszą opinią :)

Iwona

niedziela, 24 kwietnia 2016

Słodko-kwaśna surówka.

Cześć :)

Kilka razy wspominałam Wam, że odkąd polubiłam gotowanie i zdrowe odżywianie, moje upodobania smakowe uległy ogromnej zmianie. Niegdyś jedyną jedzoną przeze mnie surówką była ta z kapusty kiszonej i marchewki. Natomiast na buraki nie mogłam nawet patrzeć. Jak jest teraz? Nie ma dnia, aby to czerwone warzywo nie gościło w moim jadłospisie.

Większość dostępnych przepisów zawiera buraki gotowane bądź pieczone. Mają one jednak wyższy indeks glikemiczny przez co szybko podnoszą poziom glukozy we krwi. Warto więc korzystać z tych surowych, aczkolwiek wiem, że wiele osób ma obiekcje przed spożywaniem ich w takiej formie.

Nie od dziś wiadomo, że najlepsze przepisy często powstają spontanicznie, przy tak zwanej zasadzie "na-winie". Tak też powstała surówka, którą chciałabym Wam przedstawić. Zasmakowała mi tak bardzo, że przygotowuję ją niemal codziennie. Nieskromnie dodam, że moja mama przyjęła ją z entuzjazmem :) Mam nadzieję, że również Wam przypadnie do gustu i zechcecie ją przygotować :)

Składniki:
ok. 500 g kapusty kiszonej
1 większy burak
1 mniejsza pomarańcza
4 łyżki orzeszków ziemnych niesolonych


Przygotowanie:
Buraka i pomarańczę dokładnie myjemy, a następnie obieramy.
Warzywo ścieramy na tarce o grubych oczkach, owoc zaś kroimy na mniejsze kawałki.
Kapustę kiszoną oraz orzeszki drobno siekamy,
Wszystkie składniki umieszczamy w misce i dokładnie mieszamy.
Smacznego!

Jak widzicie, surówka składa się z niewielu składników i jest prosta oraz szybka w przygotowaniu. Propozycja może być dodatkiem do obiadu lub stanowić dobrą przekąskę. Dodatek orzeszków sprawia, że zawiera NNKT oraz białko. Warzywa i owoce dostarczą nam węglowodanów a przez to energii :)

Dajcie znać jakie surówki najczęściej goszczą w Waszym jadłospisie :)

Iwona 

piątek, 22 kwietnia 2016

Bo warto pomagać!

Cześć :)

Dzisiejszy wpis nie będzie ani kosmetyczny ani kulinarny, jednak uważam, iż wszyscy którym nie jest obojętny los dzieci powinni się z nim zapoznać.

Kilka dni temu skontaktował się ze mną Mateusz Pawłowski, uczeń IV klasy Technikum Administracyjnego przy SOSW dla Młodzieży Niewidomej i Słabowidzącej w Chorzowie. Dotychczas Mateusz zorganizował dwa konkursy plastyczne dla dzieci: "Kreatywne dziecko" oraz "Pieniądz przyszłości". W każdym z nich udział wzięło ponad 700 osób. Tym razem jest on organizatorem akcji polegającej na rozdawaniu dzieciom gadżetów szkolnych takich jak plany lekcji, zeszyty, notesy, linijki, naklejki czy zakładki do książek. W grę wchodzi również wysyłka owych przedmiotów, jednak ich ilość jest ograniczona.

Wszystkich zainteresowanych akcją zapraszam na stronę na Facebooku, gdzie można zapoznać się z dodatkowymi informacjami.

Iwona

czwartek, 21 kwietnia 2016

Przepraszam Cię..., czyli jeszcze jedna szansa dla kremu Eveline.

Hej :)

Nie wiem czy pamiętacie, ale pod koniec 2015 roku dodałam wstępną recenzję kremu pod oczy marki Eveline z serii "New Hyaluron". Zaznaczyłam wówczas, że mojej mamie nie szkodzi, jednak u mnie już pierwszy kontakt wywołał ogromną reakcję uczuleniową. Dzisiaj chciałabym zweryfikować swój pogląd na jego temat i powiedzieć mu krótkie "PRZEPRASZAM". Dlaczego? O tym poniżej. Najpierw jednak przypomnienie podstawowych informacji :)

Zdaniem producenta:
Skoncentrowany krem przeciwzmarszczkowy zapewnia spektakularny efekt wygładzenia zmarszczek i linii mimicznych. Formuła bogata w mikronizowany kwas hialuronowy tworzy na skórze ujędrniającą mikrosiateczkę zwiększającą sprężystość i napięcie skóry. Wykazuje silne działanie redukujące nawet głębokie zmarszczki, silnie liftinguje oraz długotrwale nawilża delikatną skórę wokół oczu. Błyskawicznie po aplikacji zwalcza oznaki zmęczenia, redukuje obrzęki i cienie pod oczami oraz przywraca spojrzeniu młodzieńczy blask. 

Skład: 
Aqua, Ethylhexyl Methoxycinnamate, Mineral Oil, Sodium Hyaluronate, Hyaluronic Acid, Glycerin, Glycine Soja Oil, Octyldodecanol, Caffeine, Pullulan, Ceteareth-20 Cera Alba, Hydrolyzed Glycosaminoglycynans, Sclerocarya Birrea Seed Oil, Butylene Glycol, Niacinamisa, Fraxinus Excelsior Bark Extract, Silanetriol, Potassium Citrate, Dicaprylyl Carbonate, PEG-8, PEG-8/SMDI Copolymer, Palmitoyl Mirystyl Sernitate, Sodium Polyacrylate, Propylene Glycol, Acacia Seyal Gum, Adenosine, Hydrolyzed Viola Tricolor Extract, Castanea Sativa Seed Extract, Euphrasia Officinalis Extract, Acrylates/C10-30 Alkyl Acrylate Crosspolymer, Triethanolamine, Betaine, Panthenol, Tocopheryl Acetate, Retinyl Palmitate, Allantoin, DMDM Hydantoin, Phenoxyethanol, Ethylhexyl Glycerin, Parfum, Disodium EDTA. 

Pojemność: 15 ml

Cena: ok. 20 zł

Moja opinia:
Krem zamknięty jest w tubce typowej dla tego typu kosmetyków.
Ma bardzo gęstą, ale przy tym aksamitną konsystencję. Nie stosowałam dotąd tak treściwego kremu. Bardziej nadaje się na noc, gdyż pozostawia na skórze świecącą się powłokę, która wyczuwalna jest przez ok. godzinę. Nie jest przez to odpowiedni pod makijaż, gdyż nałożony korektor lubi się rolować.
W składzie znajdziemy różne ekstrakty, ale ostatnie miejsce na podium zajmuje niestety olej mineralny. Na uwagę zasługuje filtr przeciwsłoneczny - SPF15.
Teraz spieszę z wyjaśnieniami dotyczącymi działania kremu.
Otóż w momencie testowania owego produktu byłam w trakcie stosowania żelu pod oczy marki The Body Shop. Niestety on również miał skłonności do wywoływania u mnie reakcji uczuleniowej. Po jego wykończeniu postanowiłam zaryzykować dając jeszcze jedną szansę kremowi Eveline. Jakież było moje zdziwienie, gdy każda kolejna aplikacja stawała się coraz mniej niekomfortowa. Po kilku dniach stosowania, zarówno rano jak i wieczorem, wszelki dyskomfort odszedł w zapomnienie. Muszę zatem oddać honor, gdyż śmiem twierdzić, że to połączenie tych dwóch produktów musiało przyczynić się do złego stanu okolic oczu. 
Preparat Eveline, choć przeznaczony dla pań w dojrzalszym wieku, nie jest zbyt silny czy inwazyjny. 
Moja mama nie zauważyła efektów wygładzenia czy spłycenia zmarszczek ani działania ujędrniającego. Z tego też powodu przywłaszczyłam produkt na wyłączność.
U siebie widzę efekt poprawnego nawilżenia okolic oczu oraz ich delikatnego rozjaśnienia. Wszelkie obietnice producenta związane z redukcją cieni i oznak zmęczenia nie mają pokrycia w stanie rzeczywistym. 
Nie twierdzę, że byłabym w stanie kiedyś do niego wrócić, bo na pewno nie. Otrzymany efekt jest jednak na tyle wystarczający, że nie widzę powodów, abym nie mogła go wykończyć :)

Dajcie znać czy zdarzyła Wam się kiedyś podobna sytuacja, w której daliście produktowi jeszcze jedną szansę a on jej nie zmarnował :)

Iwona 

poniedziałek, 18 kwietnia 2016

TAG: Urodowe rzeczy, w których jestem kiepska.

Witajcie :)

Jedna z Youtuberek pojawiła się na swoim kanale z filmikiem będącym odpowiedzią na TAG "Urodowe rzeczy, w których jestem kiepska". Przyznam, że jego idea bardzo mi się spodobała, stąd też pozwoliłam sobie przyłączyć się do zabawy. Może to niegrzeczne wpraszać się bez pozwolenia, ale wierzę, że nie zostanę wyproszona :D Usiadłam więc i wykonałam własny rachunek sumienia. W tym luźnym wpisie wyznam Wam jak na spowiedzi, jakie urodowe aspekty nie są moją mocną stroną :)

MYCIE PĘDZLI
Choćbym się dwoiła i troiła - nie potrafię tego robić. Zawsze czynność ta kończy się zszarganymi nerwami. Naoglądałam się wiele tutoriali na ten temat, ale moje pędzle mimo wszystko wyglądają jakby dopadł je kataklizm. Często są twarde i zniekształcone. Żartuję sobie, że to nie moje lenistwo i niedbałość doprowadzają je do tego stanu a jedynie twarda śląska woda :D Wiem, muszę się bardziej przyłożyć do ich pielęgnacji... Obiecuję zatem mocne postanowienie poprawy :)


EKSPERYMENTY
Chociaż posiadam cienie we wszystkich kolorach tęczy to i tak zawsze sięgam po... nudziaki. Beże, brązy czy szarość to moje uzależnienie. Tak jak codziennie powtarzam sobie, że jutro wreszcie odważę się na coś kolorowego, tak też potem szkoda mi czasu na ewentualne poprawki, więc znowu sięgam po sprawdzone i bezpieczne produkty. Pewnie duży udział ma tutaj również strach przed tym, że w innych odcieniach będę wyglądać źle i nieswojo. Jeśli już stawiam na coś mocniejszego to zazwyczaj jest to kolorowy eyeliner bądź kredka.

TUSZOWANIE RZĘS
Ta kwestia może się Wam wydać dziwna, bo nie raz wspominałam o tym, że uwielbiam maskary. Jednak nie będę ukrywać, iż ich stosowanie wiąże się z niemałymi problemami. O ile jeszcze prawe oko jestem w stanie poprawnie pomalować, o tyle lewe stanowi barierę trudną do pokonania. Zazwyczaj rzęsy są dość mocno pozlepiane i sterczą na kilka stron. Niestety żadnym tuszem nie jestem w stanie uzyskać efektu wachlarza. Pociesza mnie jednak myśl, że kiedyś nie potrafiłam posługiwać się eyelinerem a teraz wychodzi mi to w stopniu mnie zadowalającym. Mam więc nadzieję, że "praktyka czyni mistrza".



KONTUROWANIE TWARZY
Ech, ależ zazdroszczę wszystkim dziewczynom twarzy wykonturowanej brązerem, muśniętej różem i rozświetlaczem. Dotychczas większość moich prób uzyskania takiego efektu kończyło się wielkimi plamami. Koniec końców dałam sobie spokój i zostałam przy samym różu bądź rozświetlaczu. Ale! Nie byłabym Iwonką, gdybym nie spróbowała być twarda i nieco powalczyć :D Pobuszowałam po słynnym "ali", zamówiłam pędzle i dokupiłam w Naturze jasny brązer w chłodnym odcieniu. Trzymajcie kciuki, żeby nasze relacje zakończyły się przyjaźnią :)

MALOWANIE PAZNOKCI
Też macie tak, że możecie godzinami nic nie robić, a pomalujecie paznokcie i od razu znajdujecie sobie jakieś zajęcie? Mam wrażenie, że po wykonaniu manicure staję się osobą z ADHD :D Moje ręce od razu muszą coś robić przez co lakier nie ma szans spokojnie wyschnąć. Nie muszę więc dodawać, ze wszelkie odbicia na płytce są na porządku dziennym. Żeby tego było mało, jak na złość zawsze odczuwam ogromną potrzebę skorzystania z toalety :D Przemilczę już fakt, że mam dość nietypową płytkę paznokcia, dlatego też wszelkie skórki i okolice uwalone są emalią. Inna sprawa ma się z paznokciami u stóp. Jakimś cudem lakier utrzymuje się tam 2-3 tygodnie przez co mój pedicure jest monotonny.


PIELĘGNACJA STÓP
Tak jak pielęgnacja twarzy czy dłoni stała się codzienną rutyną, tak systematyczne stosowanie produktów do stóp nadal stanowi problem. Tu zapomnę, tam mi się nie chce, a to "potem" bo przecież będę jeszcze chodzić i robić plamy. Odkładam tę czynność i odkładam, aż w końcu ląduję w łóżku.Tam też nie będę nic smarować, bo zaraz wszystko będzie tłuste, a przed nałożeniem skarpetek i tak produkt musi się chwilę wchłonąć. Zawsze znajdzie się jakieś wytłumaczenie. Pociesza mnie jednak fakt, że nie mam w zapasach zbyt wielu takich kosmetyków, więc nie czuję presji że "muszę", bo mi się coś przeterminuje. Co nie zmienia faktu, że moim stopom przydałaby się dawka odżywienia.

Czy Was również dotyczą któreś z moich grzeszków? Będzie mi miło jeśli osoby prowadzące bloga zechcą przyłączyć się do zabawy i podzielić się swoimi urodowymi niedoskonałościami w osobnym wpisie :)

Iwona

sobota, 16 kwietnia 2016

Stromboli, czyli rolowanie na talerzu.

Hej :)

Jakie skojarzenia nasuwają się Wam słysząc "pizza"? Dla wielu z nas jest to proste danie typu "fastofood", który możemy przygotować w domu bądź bez problemu zamówić w każdym barze czy pubie. Co jednak pomyślicie o "stromboli"? Mi kojarzy się z daniem bardziej wykwintnym, składającym się z wyszukanych składników. Nic bardziej mylnego. Stromboli to nic innego jak pizza właśnie, tyle tylko że podana w innej formie - zrolowanej. Składa się oczywiście z ciasta drożdżowego wymagającego wyrastania, ale jej przygotowanie jest niezwykle proste. Zaletą jest również możliwość modyfikacji i dopasowania dodatków do osobistych preferencji. Dzisiaj przybywam z propozycją, którą przygotowałam dla pozostałych członków mojej rodziny.

Składniki na ciasto:
1,5 szklanki mąki pszennej (u mnie śląska typ 480, Złoty Kłos)
15 dag świeżych drożdży
3/4 szklanki ciepłej wody
łyżeczka cukru
łyżeczka soli
2 łyżki oleju rzepakowego

Składniki na nadzienie:
przecier pomidorowy / ketchup
szynka
ugotowane jajka
ogórki konserwowe
żółty ser
przyprawy


Przygotowanie:
Do miseczki kruszymy drożdże, dodajemy cukier, łyżkę mąki oraz ciepłą wodę.
Całość mieszany, przykrywamy ściereczką i odstawiamy w ciepłe miejsce na 15 minut. 
Mąkę przesiewamy do miski, dodajemy sól, olej oraz wyrośnięty zaczyn. Całość wyrabiamy minimum 10 minut do uzyskania sprężystego ciasta. Przykrywamy ściereczką i odstawiamy do wyrośnięcia na godzinę. 
Gotowe ciasto rozwałkowujemy w kształt prostokąta o grubości ok 0,5 cm. 
Uformowane ciasto smarujemy dowolnym sosem pomidorowym zostawiając przy brzegach puste miejsca. Następnie układamy pozostałe dodatki i posypujemy przeprawami. 
Ciasto zwijamy w roladę tak, aby złączenie znajdowało się na spodzie. Dodatkowo można połączyć boki tworząc wieniec, który nacinamy delikatnie nożem. 
Całość przekładamy na blachę i smarujemy mlekiem bądź rozkłóconym jajkiem. 
Pieczemy ok. 20-25 minut w temperaturze 175 stopni (z termoobiegiem).
Smacznego! 


Spotkaliście się z taką modyfikacją popularnego fastfooda? Z jakimi dodatkami najchętniej byście ją zaserwowali? :)

Iwona

czwartek, 14 kwietnia 2016

Bioelixire, serum do włosów "Argan Oil".

Cześć :)

Moda na oleje z każdą chwilą nabiera rozpędu. Stosujemy je na twarz, włosy oraz całe ciało. Kupujemy zarówno te "czyste" jak i produkty na ich bazie. Nic jednak dziwnego - mają wiele wartości przez co kuszą wizją wspaniałych efektów. Dodatkowo ich bogactwo sprawia, że każdy jest w stanie znaleźć coś dla siebie.

W mojej pielęgnacji gościło i nadal znajduje się kilka produktów z dodatkiem olejków. Jedne wspominam miło, jak chociażby krem do ciała Eveline. Działanie innych, m.in. olejku w kremie Elseve woła o pomstę do nieba. Od jakiegoś czasu w moim posiadaniu znajduje się kolejny twór mający wpływać korzystanie na kondycję włosów. Czy serum "Argan Oil" marki Bioelixire ujarzmił moje zniszczone i niesforne kłaczki? Zapraszam do recenzji :)

Zdaniem producenta:
Serum Argan Oil jest produktem regeneracyjnym, nawilżającym, chroniącym włosy przed czynnikami zewnętrznymi. Nadaje połysk, likwiduje matowość. Działa przeciwstarzeniowo, powstrzymuje wolne rodniki, nawilża i napina skórę. Zapobiega rozdwajaniu się włosów i nadaje im miękkość. Wzbogacony o olejek jojoba i słonecznikowy.

Skład:
Cyclopentasiloxane, Dimethicone, Dimethiconol, Caprylic/Capric Triglyceride, Parfum (Fragrance), Linalool, Limonene, Argania Spinosa Kernel Oil, Benzophenone 3, Simmondsia Chinensis Oil (Simmondsia Chinensis (Jojoba) Seed Oil), C.I. 26100 (D&C Red n°17), C.I. 47000 (D&C Yellow n°11), Butylene Glycol, Heliantus Annuus Seed Extract (Heliantus Annuus (Sunflower) Seed Extract), C.I. 61565 (D&C GREEN 6).

Pojemność: 20 ml

Cena: ok. 10 zł


Moja opinia:
Produkt zamknięty jest w małej buteleczce z dość sporym otworem. Należy uważać, aby nie zaaplikować zbyt dużej ilości. 
Serum ma treściwą konsystencję. Pomimo zawartości olejków nie jest jednak tłusta. Wręcz przeciwnie - lekka i jedwabista. Dzięki temu nie obciąża włosów. Dodatkowo łatwo się rozprowadza przez co do aplikacji wystarczy nam odrobinka produktu. 
Przejdźmy do omówienia składu. Niech nie zmyli Was nazwa preparatu, gdyż z czystym olejkiem arganowym ma on niewiele wspólnego. Początek listy zajmują silikony,
a dopiero po nich naszym oczom ukazuje się główny bohater oraz kilka innych wartościowych ekstraktów. Na szczęście nie mamy tutaj alkoholu, który mógłby działać przesuszająco. 
Kilka słów poświęcę zapachowi, gdyż miałam przed nim małe obawy. Tak jak nie przepadam za aromatem olejku arganowego, tak tutaj wyjątkowo mi się podoba. Co prawda w buteleczce jest specyficzny i intensywny, ale na włosach staje się jakby lekko słodki. Przy tym nie jest nużący ani mdlący.
Sprawdźmy teraz czy produkt wywiązuje się z obietnic producenta.
Serum rzeczywiście ładnie nawilża włosy. Sprawia, że staję się one miękkie i bardziej lśniące. Tym samym pozbawia ich nieprzyjemnego uczucia matowości i szorstkości.
Zauważyłam też, iż wygładza moją czuprynkę i zapobiega nadmiernemu puszeniu się.
Nie wiem czy zapobiega rozdwajaniu się końcówek, gdyż moje już teraz podzielone są na 10 części... Niemniej jednak delikatnie je zlepia dając wrażenie jakoby nie były w aż tak tragicznym stanie.
Jeśli Wasze włosy należą do suchych i matowych a przy tym lubią bombę silikonową to warto dać szansę temu produktowi. Oczywiście nie odbuduje zniszczonych włosów, ale przynajmniej wizualnie mogą sprawiać lepsze wrażenie :)

Znacie produkt firmy Bioelixire? Jakimi kosmetykami ratujecie swoje włosy? :)

Iwona

wtorek, 12 kwietnia 2016

Już niedługo, coraz bliżej...

Witajcie :)

Nie sądzę, aby komuś nie rzuciła się w oczy ta wiadomość, ale na wszelki wypadek przybywam z tym miłym wpisem :) Otóż już od przyszłego tygodnia, a dokładniej od 20.04. w Rossmannie rozpoczyna się promocja -49% na kosmetyki do makijażu :) Standardowo będzie ona podzielona na poszczególne kategorie. Przedstawiać się będą następująco:

od 20.04 - produkty do makijażu twarzy
od 26.04 - kosmetyki do makijażu oczu
od 04.05 - produkty do ust oraz paznokci

Przyznam, że moja lista ciągle się rozrasta, ale też co chwilę zmienia. 
Mam jednak nadzieję, że tym razem nie wygra moje skąpstwo i kupię te rzeczy, na które mam ochotę :D Macie już plany zakupowe na te zbliżające się "Święta"? :D

Iwona

sobota, 9 kwietnia 2016

Porcja Zdrowia: kapusta - nie taka głowa pusta!

Hej :)

Któż z nas nie jadł chociaż raz surówki na bazie kapusty - czy to białej, czerwonej, czy kiszonej? Klasyczne połączenie z jabłkiem i marchewką serwuje się nie tylko w domu, ale również w restauracjach i innych lokalach gastronomicznych. Czy jednak zdajemy sobie sprawę z tego, ile dobroci dostarczamy swojemu organizmowi sięgając po to warzywo? Dziś chciałabym przybliżyć zalety tej niepozornej, ale wcale nie pustej główki.

Zacznę od tego, iż kapusta wielu osobom kojarzy się z czymś ciężkostrawnym i wzdymającym. Często dzieje się tak za sprawą dodatków, które wraz z nią serwujemy - głównie tłustych mięs podawanych w formie bigosu. Jeśli jednak czujemy się źle po daniach kapustnych warto przygotowywać je z dodatkiem majeranku i kminku ułatwiających trawienie. Myślę jednak, że wiele osób byłoby nawet skłonnych nieco pocierpieć zapoznając się z zaletami kapusty, gdyż:

  • jest źródłem witaminy C, A, E, K, witamin z grupy B, beta karotenu i rutyny;
  • dostarcza żelaza i kwasu foliowego potrzebnych anemikom i kobietom w ciąży;
  • jest źródłem glukozynolatów, czyli związków zawierających siarkę redukujących ryzyko zachorowania na raka - głównie piersi, jąder, prostaty, pęcherza i okrężnicy;
  • obecność siarki oraz cynku pomaga łagodzić dolegliwości skórne - zarówno trądzik, liszaje, egzemę, jak i odmrożenia oraz odparzenia;
  • surowa kapusta wyściela błonę śluzową przewodu pokarmowego kleistymi substancjami co przynosi ulgę podczas choroby wrzodowej, nieżytach czy zapaleniu jelit;
  • okłady z liści kapusty redukują wiele dolegliwości. Przykładane na klatkę piersiową pomagają na kaszel, katar i zapalenie oskrzeli. Użyte na podbrzusze przyczyniają się do leczenia zapalenia pęcherza i kolki nerkowej. Przykładane na stawy i kończyny pomagają leczyć reumatyzm, nerwobóle, żylaki, zaś na twarz - bóle zębów i nerwu twarzowego;
  • okłady z zimnych liści mogą uchronić kobiety po porodzie przed zapaleniem piersi;
  • sok z kapusty łagodzi obrzęki spowodowane nadmiernym zatrzymywaniem wody w organizmie;
  • jest jedynym warzywem wykazującym zdolności do regulowania temperatury ciała.

Chociaż ogólne właściwości kapusty zasługują na uwagę to poszczególni członkowie jej rodziny są dodatkową skarbnicą dobroci. I tak oto:
  • biała - zawiera sód, potas, magnez, wapń, mangan, żelazo, kobalt, miedź, cynk, fosfor, fluor, chlor, jod, karoteny, witaminę B1, B2 i B6 oraz kwasy: nikotynowy, pantotenowy i szczawiowy;
  • brukselka - zawiera: sód, potas, magnez, wapń, mangan, żelazo, miedź, cynk, fosfor, chlor, jod, karoten oraz witaminy: E, K, B1, B2, B6, C;
  • czerwona - zawiera: sód, potas, magnez, wapń, mangan, żelazo, kobalt, miedź, cynk, fosfor, fluor, chlor, jod, karoteny oraz większą ilość tiaminy, czyli witaminy B1;
  • jarmuż - zawiera: wapń, fosfor, żelazo, magnez oraz witaminę C i E;
  • pekińska - w porównaniu do innych kapust odznacza się większą zawartością beta-karotenu;
  • włoska - zawiera: sód, potas, magnez, wapń, mangan, fosfor, karoten oraz witaminy z grupy B.
Nie można zapomnieć również o kapuście kiszonej, która ze względu na ogromne właściwości zasługuje tak naprawdę na oddzielny wpis. Występuje w niej więcej witaminy C aniżeli w surowej kapuście. Wszystko za sprawą kwasu askorbinowego wytwarzanego podczas fermentacji. Proces ten przyczynia się również do powstania kwasu mlekowego, który oczyszcza przewód pokarmowy z bakterii gnilnych stwarzając warunki do rozmnażania dobroczynnych bakterii jelitowych. Sok z kiszonej kapusty polecany jest podczas dolegliwości przewodu moczowego, układu oddechowego i jelit. Ponadto jest ratunkiem po suto zakrapianej zabawie, gdyż łagodzi kaca. 

Korzystacie w swojej kuchni z warzyw kapustnych? Które rodzaje i jakie dania z ich udziałem są Waszymi ulubionymi? :)

Iwona

czwartek, 7 kwietnia 2016

Lovely, Nude, lakier do paznokci nr 4.

Witajcie :)

Znacie wiele osób, które nie polecałyby popularnych lakierów do paznokci firmy Rimmel, Golden Rose czy Essence? Ja znam przynajmniej jedną - siebie.

Mam w zbiorkach sporo produktów różnych marek, ale żadne nie utrzymują się na moich paznokciach w nienagannym stanie dłużej niż pół dnia. Obecność bazy i utrwalacza nie robi tutaj różnicy. Wyjątek stanowi jeden niepozorny lakierek, którego postanowiłam uczynić bohaterem dzisiejszego wpisu. Jeśli lubicie klasykę i delikatne odcienie to zachęcam do zapoznania się z moją opinią dotyczącą lakieru Lovely z serii "Nude" w numerze 4 :)

Zdaniem producenta:
Lakiery z serii Nude to wysoka trwałość i połysk. Cieliste kolory idealnie pasują zarówno do codziennej jak i wieczorowej stylizacji. Dzięki szerokiemu pędzelkowi aplikacja lakieru jest niezwykle łatwa.

Pojemność: 8 ml

Cena: 6,29 zł

Dostępność: Rossmann

Na dolnym wzorniku jedna warstwa, na górnym dwie

Moja opinia:
Nad opakowaniem nie będę się rozwodzić - jest po prostu zgrabne i estetyczne.
Pędzelek jest na tyle szeroki, że bardzo wygodnie się nim operuje. Przy tym nie brudzi skórek co jest istotne przy mojej wąskiej płytce paznokcia. 
Konsystencja lakieru od początku była gęsta, ale w pozytywnym znaczeniu tego słowa. Nie spływa, ale też się nie ciągnie. Dzięki temu, nawet przy jasnym odcieniu, dwie cienkie warstwy zapewniają całkowite krycie. Plusem jest również fakt, iż nie pozostawia smug.
Minusem może być dość długie wysychanie. Pierwsza z warstw wysycha po kilku minutach, ale drugiej trzeba dać więcej czasu. 
 Ciężko mi jednoznacznie scharakteryzować kolor. Jest ni to chłodnym brązem, ni beżem. Jako fanka kofeiny najchętniej określiłabym go jako kawę z mlekiem. 
W buteleczce zauważyć można delikatne drobinki, jednak po pomalowaniu są one niewidoczne. 
Teraz to co stanowi dla mnie największy walor lakieru, czyli trwałość. Dwa calutkie dni! Tak, dobrze czytacie... Nie kilka godzin, jak w przypadku innych produktów, a DWA dni. Dopiero po tym czasie zauważam początki ścierania się końcówek. Ale nawet wówczas nie mam większych odprysków.
Cena również godna uwagi. Zwłaszcza, gdy Rossmann raczy nas promocjami -49%, które to notabene czekają nas już w tym miesiącu :D

Znacie tę serię lakierów? Może poczułyście się skuszone ich wypróbowaniem? :)

Iwona

poniedziałek, 4 kwietnia 2016

O tym jak łupież był i się zmył...

Cześć :)

Kilka miesięcy temu, najprawdopodobniej za sprawą jednego z szamponów Balea, dopadł mnie okropny łupież oraz podrażnienie skóry głowy. Problem okazała się na tyle dokuczliwy, że nie obyło się bez wizyty w przychodni. Lekarka poleciła mi wówczas szampon Zoxin-med dostępny w aptekach bez recepty. Czy specyfik ten uwolnił mnie od przykrej przypadłości?

Zdaniem producenta:
Zoxin-med jest wskazany w profilaktyce i leczeniu miejscowym zakażeń grzybiczych skóry wywołanych przez drożdżaki z rodzaju Malassezia:
- w łupieżu skóry głowy (złuszczanie się naskórka w postaci białych, łatwo oddzielających się łusek);
- w łojotokowym zapaleniu skóry (brązawo-czerwone plamy na klatce piersiowej i na twarzy, które złuszczają się w postaci białych lub żółtych łusek);
- w łupieżu pstrym (małe, różowo-beżowe lub białe plamki).

Skład:

Pojemność: 100 ml

Cena: ok. 25 zł


Moja opinia:
Produkt zamknięty jest w plastikowej tubce, z której bez problemu można wydobyć go do końca. Ma niewielki otwór aplikujący odpowiednią ilość.
Szampon jest dość treściwym, przezroczystym żelem o delikatnie różowym zabarwieniu. 
Ma dość mocny, ale przy tym nienachalny zapach, który przez dłuższy czas utrzymuje się na włosach.
Szampon nie zawiera typowych środków pieniących stąd też nie otrzymujemy ogromnej piany. Producent stwierdza, że można zaaplikować go dwa razy, bądź przed jego zastosowaniem umyć wstępnie włosy innym produktem. 
Wprawdzie po umyciu włosy są poplątane i szorstkie w dotyku, to w przypadku tego leczniczego szamponu przymknęłam na to oko. W końcu nie liczyłam tutaj na aspekty pielęgnacyjne.
Przejdźmy zatem do kluczowej sprawy, czyli otrzymanych efektów.
Już po pierwszym zastosowaniu produktu poczułam znaczną ulgę jeśli chodzi o łupież i towarzyszące mu swędzenie głowy. Kolejne 3 tygodnie, przy częstotliwości używania 2 razy w tygodniu, całkowicie wyeliminowały problem. 
Obecnie, w celach profilaktycznych, aplikuję ten szampon raz na 2-3 tygodnie. Od momentu zakończenia regularnej kuracji nie doświadczyłam nawrotu łupieżu. 
Jeśli problem ten Was nie dotyczy to pewnie szampon nie musi stanowić elementu Waszej pielęgnacji. Niemniej jednak, na wszelki wypadek, warto wiedzieć że produkt ten może okazać się pomocny :)

Mam nadzieję, że nie borykacie się z taką przypadłością. Jeśli jednak miewacie taki problem to napiszcie czym się ratujecie :)

Iwona

piątek, 1 kwietnia 2016

Projekt denko - marzec.

Hej :)

Marzec, marzec i po marcu... Wprawdzie miesiąc był dłuższy aniżeli luty, to zleciał mi znacznie szybciej. To co jednak zbytnio się nie różniło to ilość zużytych kosmetyków. Jeśli ciekawi Was jakie produkty powędrowały właśnie do kosza to zapraszam do dalszej części wpisu :)


  • Anida, emulsja micelarna do mycia twarzy - pojemność: 300 ml. Nie polubiłam się z tym produktem o czym możecie się przekonać w tej recenzji;
  • Balea, żel pod prysznic "Hawaii Pineapple" - pojemność: 300 ml. Przyzwoity żel o przyjemnym słodko-orzeźwiającym zapachu, którego główną nutą okazuje się ananas. Oczyszcza, dobrze się pieni i jest wydajny. Nie nawilża, ale też nie przesusza skóry;
  • Isana, płyn do kąpieli "hibiskus i kokos" - pojemność: 750 ml. Produkt o przyjemnym, aczkolwiek mało kokosowym jak dla mnie zapachu. Robił gęstą pianę, która jednak nie utrzymywała się długo. Po kąpieli skóra była w neutralnym stanie -ani nawilżona, ani przesuszona;
  • KTC, woda różana - pojemność: 190 ml. O jej działaniu przeczytacie tutaj;
  • Balea, antyperspirant w kulce - pojemność: 50 ml. Bubelek jakich mało. Chronił w niezbyt wymagające dni, ale podczas upałów w ogóle się nie sprawdzał. Ponadto pozostawiał na skórze nieprzyjemną powłokę, którą ciężko było zmyć;
  • Gratia, glicerynowy krem do rąk i paznokci - pojemność: 100 ml. Tanioszek nie wykazujący większego działania pielęgnacyjnego. Szybko się wchłania nie pozostawiając nieprzyjemnej powłoki, ale też nie nawilża ani nie chroni;
  • Barwa, oliwkowe masło do ciała - pojemność: 180 ml. O tym produkcie pisałam tutaj.


  • Pantene Pro-V, szampon regenerujący - pojemność: 75 ml. Pienił się tak dobrze, że niepełnowymiarowe opakowanie wystarczyło mi na bardzo długo. Oczyszczał włosy nie powodując ich szybszego przetłuszczania, ale ich nie zregenerował. Nie podrażnił skóry głowy. Miał przyjemny, nieco pudrowy zapach;
  • Rebi-dental, płyn do płukania jamy ustnej - pojemność: 500 ml. Tak jak uwielbiam pasty tej firmy, tak płukanka nie stała się moim ulubieńcem. Samo działanie oczyszczające i odświeżające jest poprawne i do tego nie mogę się przyczepić. Jednak, pomimo braku w składzie alkoholu, przy częstszym stosowaniu potrafiła podrażniać;
  • Eveline Cosmetics, tusz do rzęs "Grand Couture Spectacular Lashes" - pojemność: 10 ml. O tej maskarze pisałam w oddzielnym wpisie;
  • Nivea, krem uniwersalny - pojemność: 50 ml. Kogoś to dziwi? :)
  • Rebi-dental, wybielająca pasta do zębów - pojemność: 100 g. Recenzję mojej ulubionej pasty znajdziecie tutaj.


  • Isana, płatki kosmetyczne - 120 sztuk. Jedne z gorszych jakie miałam. Rozdwajały się, były twarde a przy tym pochłaniały większą ilość produktów;
  • Barwa, mydło toaletowe z gliceryną - gramatura: 100 g. Bardzo dobre mydełko o delikatnym zapachu. Świetnie się pieni i oczyszcza skórę rąk pozostawiając je lekko nawilżone;
  • próbki
Jak możecie zauważyc, pożegnałam się z wieloma produktami które nie zagoszczą ponownie w mojej pielęgnacji. Tym samym zrobiło się sporo miejsca dla nowych kosmetyków, które - mam nadzieję - okażą się przyjemne :) Co Wam udało się wykończyć w marcu? :)

Iwona